Grand Zombie Survival

„State of Decay” wydane w 2013 roku okazało się cichym hitem, bez kampanii promocyjnej, setek trailerów i dzienników deweloperskich. Gra bez szumu trafiła do cyfrowej dystrybucji i z miejsca
State of Decay” wydane w 2013 roku okazało się cichym hitem, bez kampanii promocyjnej, setek trailerów i dzienników deweloperskich. Gra bez szumu trafiła do cyfrowej dystrybucji i z miejsca zawładnęła wyobraźnią (i wolnym czasem) tysięcy osób chcących sprawdzić się w niebezpiecznym „zazombionym” otoczeniu.


Zgodnie z aktualną modą, w 2015 roku otrzymujemy odświeżoną edycję gry. Wraz z przeniesieniem tytułu na Xboksa One twórcy zapowiedzieli poprawienie wielu słabszych aspektów produkcji i dorzucenie do pakietu dwóch dodatków, które pojawiły się w międzyczasie. Przyszedł czas na rozliczenie Undead Labs z ich obietnic.



State of Decay” to zombie survival z otwartym światem, a zarazem symulatorem małej społeczności. Wszystko zaczyna się gdzieś na amerykańskiej prowincji. To tu pewni dwaj mężczyźni zaplanowali sobie kamping i raczenie się urokami wędkowania. Sytuacja przybiera nieoczekiwany zwrot, gdy początkowo miło usposobieni mieszkańcy ośrodka wypoczynkowego zaczynają z furią rzucać się na bohaterów, bełkocząc coś przy tym o mózgach. Marcus i Ed muszą się bronić. Łapią, co mają pod ręką, i udają się do najbliższych zabudowań. Tam zgromadziła się już niewielka grupka ocalałych, którzy równie zdezorientowani robią wszystko, aby pozostać przy życiu.

W ciągu kolejnych kilkudziesięciu minut eksplorujemy okolicę w poszukiwaniu przydatnych przedmiotów, a także ratujemy z opresji pewną dziewczynę o imieniu Maya. Pierwsze schronienie szybko jednak zostaje zdobyte przez żywe trupy, a my musimy wyruszyć do pobliskiego miasteczka, gdzie w niewielkim kościele czeka na nas kilkuosobowa społeczność. Od tego momentu zaczyna się główna część zabawy.




Pomijając fabularny cel gry, czyli odkrycie tajemnicy kryjącej się za apokalipsą zombie, naszym zadaniem jest przeżycie w nieprzyjaznym otoczeniu i dbanie o pozostałych członków grupy. Aby przetrwać, należy gromadzić zapasy paliwa, żywności, lekarstw i broni. W okolicy znajduje się całkiem sporo opuszczonych bądź zamieszkałych przez „martwy element” domów, gdzie da się znaleźć mnóstwo przydatnych przedmiotów. Im więcej dóbr uda nam się przytaszczyć do schronienia, tym większą mamy reputację wśród ocalałych. Ci zaczynają nas też prosić o mniejsze lub większe przysługi. Jeśli uda się je spełnić, dostajemy szansę na przejęcie przywództwa nad grupą. Naszym zadaniem staje się wtedy dbanie o morale „owieczek” – poprzez pokrzepiające rozmowy i podejmowanie różnych decyzji.

Siadając do „State of Decay”, trzeba mieć na uwadze kilka faktów. Po pierwsze, śmierć każdej postaci jest ostateczna. Jeśli rzuci się na nas horda nieumarłych i staniemy się dla nich daniem głównym, to nie znajdziecie w opcjach wyboru wcześniejszego stanu gry. Po prostu musicie się z tym pogodzić i wcielić w innego z członków społeczności. Z tym wiąże się kolejna sprawa. 



Podczas gry nasi bohaterowie nabierają nowych umiejętności i biegłości. Jeśli dużo będziemy siec i tłuc, to wzrośnie nam współczynnik walki bronią białą. Jeśli będziemy przemykać niezauważenie pomiędzy kolejnymi grupkami zombie, z czasem nabierzemy w tym większej wprawy. Trzeba o tym pamiętać i w miarę regularnie rozwijać zdolności wszystkich dostępnych postaci, przejmując nad nimi kontrolę. W ten sposób nie dość, że zyskamy zaprawiony w bojach zespół, to w przypadku nagłego zgonu nie wejdziemy w skórę kogoś „zielonego jak szczypiorek na wiosnę”.




Po drugie, czas biegnie nieubłaganie, a świat żyje własnym życiem. Kolejne dni wypełnione są nie tylko poszukiwaniem pożywienia i innych materiałów, ale także całym mnóstwem zadań głównych i pobocznych. Możemy dostać przez radio zgłoszenie, że na pobliskiej farmie są jacyś ocaleni, ale zbliża się do nich spora grupa żywych trupów. Można ruszyć im z pomocą. Jeśli uda się odeprzeć atak, mamy szansę znaleźć sojuszników w tym nieprzyjaznym świecie. Jeśli jednak zbyt długo będziemy zwlekać, punkt zniknie z naszej mapy; później będziemy tam mogli jedynie policzyć zwłoki. Z tym wiąże się jedna ważna nauka, którą należy sobie przyswoić. Nie uda się nam być wszędzie i wszystkim pomóc. Choć przy pierwszym podejściu będziemy się starać, to szans na to nie mamy. W pewnej chwili zauważycie, że liczy się rachunek zysków i strat, a nie miłosierdzie względem bliźniego.



Mając odpowiednio duży posłuch wśród ludzi, decydujemy też o rozbudowie enklawy ocalałych. To wiąże się z kolejnymi trudnymi wyborami. Czy zdecydujemy się na przydomowy ogródek dostarczający odrobiny jedzenia czy najpierw postawimy prowizoryczny szpital? A może warsztat pozwalający złotej rączce stworzyć bardziej wytrzymałą broń? Możemy też powiększyć przestrzeń mieszkalną, aby ściągnąć kilka dodatkowych osób. Te jednak trzeba wyżywić i utrzymać... Na każdym kroku podejmujemy trudne decyzje.



Można uznać, że „State of Decay” to takie „The Walking Dead” w otoczce rodem z „Grand Theft Auto”. Kiedy już opanujemy założenia stojące za tą produkcją (niestety prolog nie tłumaczy nam zbyt wiele w temacie zarządzania grupą), próba przeżycia kolejnego dnia w postapokaliptycznym świecie sprawia dużo frajdy i stawia przed nami ciekawe wyzwania. Całość dopełniają dwa dodatki, dzięki którym każdy, kto zdecyduje się na zakup „Year-One Survival Edition”, ma zapewnione dziesiątki godzin wciągającej rozgrywki. „Lifeline” pozwala nam spojrzeć na wszystkie wydarzenia z perspektywy grupki żołnierzy, którzy nie do końca wiedzą, z czym przychodzi im się mierzyć, ale ich zadaniem jest m.in. ewakuacja do bezpiecznych stref ważnych osób. Początkowo mają oni lżej, ponieważ dysponują odpowiednimi zapasami. Z czasem jednak sytuacja potrafi się mocno skomplikować.



Drugim załączonym DLC jest „Breakdown”, które umożliwia nam sprawdzanie się w coraz to bardziej trudnych sytuacjach. Celem jest dotarcie do miasteczka, zbudowanie schronienia, a później odparcie kolejnych ataków zombie. Po tym wyruszamy w drogę, aby... znów trafić w to samo miejsce. Tym razem jednak poziom trudności zostaje podniesiony, przez co o przetrwanie jest znacznie trudniej.

Niestety nie ma róży bez kolców. Pomimo dobrze zbudowanej mechaniki gry, główną bolączką oryginalnego „State of Decay” była przeciętna oprawa graficzna, słabe działanie fizyki obiektów oraz cała masa małych, ale często irytujących błędów.



Przy premierze wersji odświeżonej można było liczyć na poprawę w tej kwestii, niestety dużych zmian nie uświadczymy. Choć Xbox One dysponuje znacznie większymi pokładami mocy niż wysłużona „trzystasześćdziesiątka”, to podczas rozgrywki często zauważyć można spadki płynności, materializowanie się obiektów prawie przed naszymi nogami albo źle przeliczane kolizje obiektów. Zombiaki niejednokrotnie blokują się w przejściach lub zapadają w innych obiektach. Czasem możemy mieć z tego powodu problem z ukończeniem zadania, ponieważ ubicie ostatniego nieumarłego zaklinowanego pomiędzy deskami podłogi w domu nastręcza niemałych trudności. Wszystko to nasuwa wniosek, że ostatnie 22 miesiące, od chwili wypuszczenia pierwszej wersji, twórcy po prostu przespali. A może za bardzo skupili się na dodawaniu ozdobników.



Czy warto sięgnąć po „State of Decay: Year-One Survival Edition”? Jeśli nie mieliście do tej pory styczności z tą pozycją, a opowieści o zombie jeszcze Was nie znudziły, to możecie śmiało kupować. To oryginalna produkcja, daleka od ideału, ale też wyświechtanych schematów. Oferuje sporo wolności w podejmowaniu decyzji i całą mnogość zadań pobocznych i głównych. Dzięki temu będziecie mogli wielokrotnie próbować swoich sił i za każdym razem zostaniecie zaskoczeni czymś nowym.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones